Automobilklub Wielkopolski

Delegatura Mosina

2017.02.12 - XIII Rajd Walentynkowy

   Miejsce I - Marek Śmiglak - Michał Świtała
 Miejsce II - Marek Stachowiak Marcin Deckert

  Miejsce III - Robert Morchało - Małgorzata Morchało

 

     Tegoroczny okres ferii kończył się 12 lutego. Na ten dzień akurat został wyznaczony termin 13 (jak to określił z przymrużeniem oka na odprawie organizator - jubileuszowego) Rajdu Walentynkowego. No, a że jako załoga czujemy się ze sobą związani emocjonalnie, a w regulaminie nie było ograniczeń do załóg różnopłciowych, postanowiliśmy wystartować.
     Przed rajdem pojawiło się trochę informacji na FB, wiec mniej więcej było wiadomo czego się możemy spodziewać: że będą dwa odcinki, że pierwszy będzie specjalny, a drugi turystyczny i to składający się z trzech części, trochę wyjaśnień odnośnie zasad przejeżdżania poszczególnych odcinków. Jedyne czego nie było to podanej informacji, że na placu targowym w Mosinie będzie piź...ło jak za Cara Iwana... No a temperatura była na prawdę niska... Na szczęście spotkaliśmy się z ciepłym przyjęciem organizatorów, nie mówiąc już o ich gorących pozdrowieniach.
     No i zaczęły się zjeżdżać bolidy! Szczególną uwagę przykuł samochód załogi nr 13. Oserduszkowany do cna. "Obrabowali dilera Algidy" - taka była nasza pierwsza myśl :-) A to chodziło o dodatkową klasyfikację, na najładniej przyozdobiony walentynkowo samochód.
     Potem standard - odprawa - tłumaczenie zasad i wyjazd na trasę odcinka specjalnego. Ten pierwszy odcinek polegał na przejechaniu mapy, po kolei, po punktach z itinera. Trasa do przejechania miała niecałe 4 km, a czas 30 minut, wiec spoko.
     No i jedziemy po kolei - ciach - pierwszy punkt - jakieś wymuszenie - drugie - jakiś pekap - drugi... Schody zaczęły się na powrocie... Która trasa jest krótsza? Głosowanie nie dało jednoznacznej odpowiedzi, wiec trzeba się było uciec do wyrafinowanych technik pomiaru - kartka, ołówek i.... jest! Wariant z ponownym przejazdem przed jeden z pekapów wygrał! No to jazda. Jeszcze tylko inspekcja pociągu IC relacji Wrocław - Poznań i jesteśmy znów na placu. Karta drogowa oddana i odjazd na próby.
      Próby jak to próby w Mosinie. Plac, pachołki, lampy, piasek na placu - standard. My niestety naszym dyliżansem większych szans nie mamy. Stojąc w kolejce obserwowaliśmy przejazdy konkurencji. W pewnej chwili zaczęliśmy się zastanawiać czy mamy te same "papiery" na próby, bo przejazdy były... cóż... może ujmę to tak - momentami widać było, że czasami plany prób traktowane są jedynie jako propozycja przejazdu, a nie obowiązujący sposób ich przejechania ;-)
     Po próbach - wyjazd na odcinek turystyczny. Jego pierwsza część to itinerer realny - luzik. Jako PKP-y tablice organizatora i zadania. No to jedziemy - idzie dobrze. Nikt się nie spina bo czasu na drugi odcinek jest aż 3 godziny, a odległość - ok. 38 km. Wszystko szło dobrze do momentu, gdy w kratce pojawił się bożonarodzeniowy napis "CHOINKA 1". Na odprawie mowy na ten temat nie było, więc trzeba było sięgnąć do zakamarków pamięci i przypomnieć sobie jak się to jedzie. Aha - już! Zostaw jedną z prawej, zostaw dwie z lewej... No to zostawiamy. Po kilku minutach hop! i znów w kratkach. Na końcu pierwszej części odcinka turystycznego jeszcze jedna - taka - mikrochoinka i pyk! Część pierwsza zaliczona.
     Druga część turystyki to opowieść o sercowych kłopotach niejakiego Walentego, który musiał się zmagać ze swym niesfornym kolegą Ludwikiem i to jeszcze w podróży. Gdzie on nie był, czego nie przeżywał długo by opowiadać. Faktem jest natomiast, że podążając jego śladami przejechaliśmy tę część bez pudła. Tutaj pekapami były skręty w prawo, w lewo, ograniczenia prędkości oraz "trójkąty" - wszystko w odpowiedniej "wadze" serduszek, które trzeba było wpisywać w kartę drogową. No rysowanie tych serduszek w ruchu było najzabawniejsze! Podczas przepisywania karty "na czysto" był jeden rechot w aucie :-)
     Walenty przejechany - czas na "czerwoną linię". Jedziemy tą linią, jedziemy. Czekamy na jakieś "wyloty" z trasy... i jest! Constans wyrzuca nas w teren! Szybka analiza wariantów powrotu, wybór trasy i odjazd. Po kilku minutach jesteśmy znów na kresce. W tej części constansem były nieparzyste "trójkąty", więc trzeba było się mieć na baczności. O! Drugi wylot z kreski. Krótka pętla i z powrotem. Następnie kreska pokrywała się z constansami co wzbudziło nasz niepokój. Kurczę! Chyba gdzieś pomyliliśmy te parzyste i nieparzyste... Rzut oka na zegar - mamy jeszcze ponad godzinę... Krótka decyzja - sprawdzamy. Powrót - kontrola - wszystko o.k. :-) Po prostu było łatwo.
     Ostatnia część to krótki itinerer z realu, więc cudów nie było. Jeszcze tankowanie na Orlenie (kawka, czekolada, hot-dog i co ino) i po 5 km meta przy Zagrodzie Chłopskiej.
Dość nietypową inicjatywą wykazał się restaurator przygotowując różne dania. My wylosowaliśmy trzy pomidorowe i żurek, a na drugie pierogi i dewolaje.
     No a potem czekamy, czekamy... Z boków dochodzą nas głosy dyskusji o różnych wariantach przejazdu, o pekapach, o choinkach itd. jak to w oczekiwaniu na wyniki. Wiszą już wyniki prób oraz wzorzec pierwszego odcinka (tego specjalnego). W próbach mamy 5-te, więc nie jest źle. Pierwszy odcinek przejechaliśmy "na czysto", więc też o.k.
     No dobra! Żarty na bok! Pojawiła się wzorcowa karta drogowa. Sprawdzamy, sprawdzamy - numery, zadania, serduszka... Wszystko się zgadza! Mówiąc wprost - może być piąte miejsce lub lepiej! Za chwilę... są wyniki! Drugie!!! Marek Śmiglak tradycyjnie nam nałupał na próbach.
Potem puchary, gratulacje, nagrody czyli to co każdy lubi! Podziękowania, pożegnania i do domu. Rajd przeszedł do historii.
      Z naszego punktu widzenia rajd był bardzo fajny. Trasa urozmaicona i ciekawa. Przez podział na odcinki i części wymagała koncentracji i skupienia przez cały czas, czyli tego o co w rajdach chodzi. Gratulacje dla organizatorów i autorów trasy!